wtorek, 23 września 2014

Falas português?

Skończyłam kurs portugalskiego. Intensywny. Półtoratygodniowy. Zakończony testem na poziomie A1.
Czy jestem w stanie cokolwiek po portugalsku powiedzieć? Niekoniecznie.
Choć licząc kilka zupełnie przypadkowo przyswojonych słów ("foka", "plastikowy kubek", "orka", "na serio") i dodając do tego umiejętność zamówienia espresso, a nawet kawy z mlekiem w dwóch wariantach jeśli chodzi o mleka proporcję, może zebrałabym jakieś 30 słów.
Język portugalski bardzo mnie zaskoczył. Jestem tu już kilka tygodni, a jest to jedyna trudność, którą dotychczas napotkałam.
Czas upływa mi niepostrzeżenie. Czekałam na Anetę i Kasię żeby zacząć zwiedzanie. Dziewczyny są już na miejscu, a ja…rozchorowałam się. W dzień rozpoczęcia zajęć na uczelni. W przyszłym tygodniu zaczynamy zwiedzanie. Dziś opracowałam pierwszą dzielnicę i czuję się gotowa na przygody. Nie mogę uwierzyć, że spędziłam tu już tyle czasu. Dzięki kursowi portugalskiego, imprezom lindy hop, wydarzeniom organizowanym przez ESN (Erasmus Student Network, ich działalności poświęcę chyba osobny post!) i wieczorom na Bairro Alto (dzielnica imprez - tutaj codziennie około północy setki osób wychodzą na ulice żeby się poznać, porozmawiać, potańczyć - o Bairro na pewno też osobno napiszę) poznałam dziesiątki, jeśli nie setki osób. Tak naprawdę przez 3 tygodnie codziennie wieczorem odbierałam kilka telefonów od znajomych z kursu, z uczelni, tancerzy, współlokatorów czy członków ESNu z zaproszeniem na imprezę erasmusów, wyjście na kolację, practisa, imprezę naleśnikową czy wieczorek zapoznawczy. Niestety nie da się z wszystkiego skorzystać i często do dziś zastanawiam się czy wybrałam dobrą opcję konkretnego dnia…a odpoczywać przecież też trzeba. Lizbona jest niesamowicie przyjazna. Zarówno Portugalczycy, jak i erasmusi są bardzo otwarci i bardzo łatwo można poczuć się tu "jak w domu".
Mam nadzieję, że uczelnia usystematyzuje moje życie, które już prawie sobie na miejscu poukładałam i kiedy tylko pogoda znowu zrobi się przyjazna (dziś woda sparaliżowała całe miasto) będę miała czas na zwiedzenie najpopularniejszych miejsc (dużą część z nich na co dzień mijam, ale chciałabym zobaczyć je nieco bardziej świadomie), na zagłębienie się w lokalną kuchnię, mniej popularne dzielnice, historię, surfing i rozwój jeśli chodzi o lindy hop.

Zaletą kursu portugalskiego byli niesamowici ludzie, których poznałam i zadania w terenie. Podzieleni na grupy odnajdywaliśmy zaznaczone na mapie miejsca, które musieliśmy sfotografować lub użyć naszego portugalskiego (co jest nieco trudne, kiedy owy nie istnieje), żeby coś załatwić.
Zostało mi tu jeszcze kilka miesięcy. Dam radę się go nauczyć:)















Żeby zamówić obiad na uczelnianej stołówce trzeba się naprawdę natrudzić. Jednak smak i cena to wynagradzają!

Już byli współlokatorzy - Sasha i Stephanie

Uczelnia, na której miałam kurs. 
Bairro Alto - jedna z kilkunastu uliczek, ludzie dopiero się zbierają.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz